Nigdy nie byłem najlepszym uczniem. Wielokrotnie zdarzało mi się być zagrożonym, a groźbę „zobaczymy się w sierpniu” słyszałem chyba z kilkanaście razy.
Dlaczego więc ktoś taki jak ja pisze ten poradnik?
Mimo wszystko, przez lata wypracowałem sobie kilka sposobów, które pozwalały mi być niemal topowym uczniem przez kilka ostatnich tygodni semestru.
Dzięki temu zawsze bez większych problemów zdawałem do następnej klasy, a w przypadku istotnych lat — jak np. ostatnia klasa przed pójściem do szkoły średniej — wyciągnąć dość dobrą średnią jak na nakład włożonej pracy.
Nie polecam takiego podejścia, ale myślę, że porady, które przedstawię poniżej, będą dość przydatne dla większości uczniów. Zarówno tych pilnych, jak i dla leniów, którzy nadrabiają wszystko na ostatnią chwilę, tak jak robiłem to ja (raz jeszcze, nie polecam).
Zanim zapoznasz się z tym wpisem, chcę zaznaczyć, że nie tylko oceny są ważne. Poza suchymi liczbami szkoła to również egzaminy sprawdzające Twoją realną wiedzę w bardziej niezależny i restrykcyjny sposób (takie jak egzamin ósmoklasisty czy matura).
Co więcej, w szkole można nabyć wiele przydatnych umiejętności, które przydadzą się później w życiu codziennym (szczególnie warto przykładać się do nauki języków i matematyki).
Z tych powodów, polecam uczyć się tak, aby coś zostawało Wam w głowie, a nie tylko tak, by „zdać i zapomnieć”.
Zaczynajmy.
Na początku gimnazjum (dziś odpowiednik 7 klasy podstawówki) miałem naprawdę fatalne oceny, bodajże drugą najgorszą średnią w całej klasie i cztery zagrożenia. Mama postanowiła, że chciałaby mieć większą i bardziej regularną kontrolę nad moimi ocenami, żeby nie dowiadywać się o nich tylko raz na miesiąc na wywiadówce.
Kupiła mi papierowy dzienniczek ucznia, do którego musiałem wpisywać wszystkie oceny i terminy najbliższych sprawdzianów i kartkówek.
Gdy chodziłem do szkoły, dzienniki elektroniczne nie były jeszcze tak popularne, jak dziś. Choć pierwsze tego typu oprogramowania były już chyba dostępne na rynku, w mojej szkole niestety z nich nie korzystaliśmy.
Jeżeli w Twojej szkole korzystacie z e-dziennika, być może warto byłoby zacząć go używać?
Mój papierowy dzienniczek był odpowiednikiem dzisiejszego e-dziennika. Mogłem dzięki niemu utrzymywać większy porządek i szybciej reagować na zagrażające mi sytuacje. Jeżeli liczona przeze mnie na oko średnia z danego przedmiotu wychodziła niższa, niż powinna, dostawałem sygnał, że powinienem bardziej się przyłożyć.
Zapisując daty ważnych kartkówek, sprawdzianów, czy zadań długoterminowych przestałem dowiadywać się wszystkiego w ostatnich chwilach od kolegów. W czasach szkolnych nie przywiązywałem zbyt dużej uwagi do takich rzeczy i niezapisywane terminy bardzo szybko mi umykały, przez co w głupi sposób dostawałem słabe oceny.
Nie korzystacie z dziennika elektronicznego? A może po prostu nauczyciele nie wpisują w nim na bieżąco Waszych ocen lub terminów? Zrób to sam!
Dziś nie musisz już kupować papierowego dzienniczka ucznia. Wszystko możesz zapisać w nowoczesnych aplikacjach, zsynchronizowanych z Twoimi różnymi urządzeniami – możesz mieć wszystko pod ręką, czy to w komputerze, czy na telefonie.
W sieci znajdziesz mnóstwo darmowych, jak i płatnych narzędzi służących do robienia notatek, czy zapisywania ważnych terminów. Jeżeli jeszcze Cię nie przekonałem, w nich, w odróżnieniu od tradycyjnego dzienniczka, możesz również ustawić przypomnienie.
Jeżeli dobrze poszukasz, być może znajdziesz nawet tego typu narzędzia dedykowane edukacji. Osobiście polecę Ci jednak aplikacje, które po odpowiedniej konfiguracji, sprawdzą się równie dobrze. Co więcej, jeżeli przypadną Ci one do gustu – ich znajomość prawdopodobnie jeszcze nie raz Ci się przyda.
Do zapisywania ważnych terminów, użyłbym na Twoim miejscu niezawodnego kalendarza Google, z kolei do zapisywania ocen, arkusze Google, które po odpowiednim ustawieniu, mogłyby również automatycznie zliczać średnią ocen z danego przedmiotu.
Pamiętam, że dawniej dziwiłem się swojemu młodszemu bratu. Nauka szła mu naprawdę topornie.
Pomimo stosunkowo dużego nakładu czasowego, jaki wkładał w naukę, efekty często były dość mizerne.
Z drugiej jednak strony, ten sam brat bez problemu potrafił bardzo szybko i sprawnie przyswajać rzeczy, na których naukę ja musiałbym poświęcić wiele ciężkich dni.
Dlaczego? Bo wiedza, którą przyswajał go interesowała. Nie traktował tego jako żmudną naukę, którą po prostu trzeba odbębnić, a jako rozrywkę, coś ciekawego. Wiedza wchodziła więc naturalnie, bo chłopak się przy tym po prostu dobrze bawił – zupełnie się nie rozpraszał.
Czas, który przeznaczał na taką naukę, również nie był jakoś specjalnie wyznaczany, przez co nie oszukiwał samego siebie.
Często jest tak, że zakładamy, że „od dziś będę uczył się przynajmniej przez godzinę dziennie”. Nawet jeżeli tę godzinę przesiedzimy przy książce, w rzeczywistości często później zdamy sobie sprawę z tego, że ten czas był dość kiepsko przepracowany. Gdy odtworzymy sobie tę godzinę w pamięci, okazuje się, że przeczytaliśmy na przykład tylko dwa rozdziały, w dodatku bez specjalnego zrozumienia. Poszliśmy jednak w tym czasie dwa razy do toalety, a trzy razy sprawdziliśmy Messengera w poszukiwaniu nowych wiadomości. Co więcej, pięć minut przeznaczyliśmy też na myślenie o tym, co zrobimy sobie dzisiaj na kolację.
Brzmi znajomo? Utrata koncentracji to bardzo częste zjawisko, które może towarzyszyć nam szczególnie wtedy, gdy robimy coś, co jest dla nas po prostu nudne.
Jak sobie z tym radzić? Po prostu zaciekawić się danym tematem.
Wiem, że nie każdy temat w szkole może być bardzo interesujący, ale nie warto próbować się do tego zmuszać. Osobiście przez wiele lat miałem blokadę do czytania szkolnych lektur. Pomimo tego, że wiele z tych książek okazało się później ciekawych, zawsze podchodziłem do tego, jak przysłowiowy pies do jeża. Nie potrafiłem wziąć się za czytanie takiej książki, bo z góry ją oceniałem. Zakładałem, że skoro to lektura i muszę to zrobić, to z pewnością nie będzie to nic ciekawego. Uważałem to za przymus, a nie za rozrywkę, czy możliwość poszerzenia swojej wiedzy. To spory błąd.
Dobrym pomysłem może być też wyznaczenie sobie czasu na naukę (np. poprzez ustawienie minutnika) i odłączenie sobie na ten czas dostępu do internetu i innych rozpraszaczy. Wtedy Wasza zdolność koncentracji powinna być trochę lepsza, bo i tak nie będziecie mieli nic „lepszego” do roboty.
Dochodzimy do aspektu bardziej psychologicznego.
Nie każdy będzie miał do niego odpowiednie predyspozycje, ale i tak chciałbym się tym podzielić. W tym przypadku, oczy otworzyła mi książka „Sposób na Alcybiadesa”, którą przeczytałem w szkole podstawowej. Jest to jedna z tych lektur, którą mógłbym bez wahania polecić każdemu uczniowi.
Wiem, że czasami można o tym zapomnieć, ale nauczyciel to też człowiek. Jak wiadomo, każdy jest inny i ma swoje własne upodobania, schematy i sposoby działania.
Nie wiem, czy w Waszej szkole popularne jest odpytywanie uczniów na początku lekcji. W mojej szkole średniej bardzo aktywnie praktykowała to Pani ucząca matematyki. Po pewnym czasie odkryliśmy wzór ściśle powiązany z datą, na bazie którego zapraszała ona konkretny numer z dziennika do tablicy. Dzięki temu zawsze wiedzieliśmy odpowiednio wcześniej, kiedy najprawdopodobniej zostaniemy „niespodziewanie” zapytani. Można było się wtedy lepiej przygotować.
Jeżeli Twoja klasa czy grupa nie sprawia problemów, a nauczyciel jest przyjaźnie nastawiony, często istnieje szansa na nawiązanie z nim lepszego, ludzkiego kontaktu. Nie chcę pisać, że nauczyciele faworyzują, bo wiem, że większość z nich robi co w ich mocy, by pracować obiektywnie, ale raz jeszcze, pamiętajmy – nauczyciele to też ludzie. Z takim nauczycielem często łatwiej zbiorowo dogadać na przełożenie jakiegoś sprawdzianu, czy nawet częściowe naprowadzenie na zagadnienia, których będzie on dotyczył. Dobry kontakt z nauczycielem może naprawdę ułatwić zdobywanie pozytywnych ocen.
PS dobry kontakt to nie lizusostwo. Nie próbujcie na siłę przypodobać się nauczycielowi, bo możecie się na tym łatwo przeliczyć.
Czasami dobrze jest postawić się na miejscu osoby oceniającej. Życie już nieraz pokazało mi, że może to przynieść zaskakująco korzystne efekty.
Pamiętam jak dziś, gdy w gimnazjum Pani ucząca języka polskiego oddając kartkówki, powiedziała: „Nie spodziewałam się, że wyróżnię kiedyś ocenę dopuszczającą na klasowym forum, ale muszę pochwalić Michała za błyskotliwość”.
Dlaczego zostałem wyróżniony za dwóję? Prosta sprawa. Kartkówka była wyjątkowo krótka, a ja wyliczyłem sobie, że żeby dostać przynajmniej dwóję, wystarczy, że odpowiem poprawnie na przynajmniej dwa z pytań.
Byłem kompletnie nieprzygotowany. Nie prowadziłem wtedy jeszcze dzienniczka i nawet nie wiedziałem o tym, że będziemy zaraz pisać kartkówkę. Na przerwie usłyszałem jednak kilka odpowiedzi na potencjalnie możliwe pytania (moi rówieśnicy robili sobie wówczas ostatnią powtórkę). Zapamiętałem jedną z najprostszych i najczęściej przewijających się z nich (był to typ jakiejś konstrukcji zdania – nie przypomnę sobie dzisiaj, bo z czego była ta kartkówka, zapomniałem już po wyjściu z sali – w każdym razie, odpowiedzi mogły się powtarzać).
Na bodajże 6 pytań, wpisałem w każdym polu identyczną odpowiedź, bo zasadniczo takie miałem prawo. Udało się, strzeliłem dwa razy.
Zostańmy jeszcze na chwilę przy języku polskim.
Choć zawsze byłem dość wygadany i każdy wróżył mi powodzenie na maturze ustnej, do dziś uważam, że za moje 100% odpowiedzialna była przede wszystkim znajomość kryteriów oceniania.
Sam tekst, który dostałem do opracowania, przeczytałem tylko raz… w dodatku dość niedokładnie – pamiętam, że przeznaczyłem na to nie więcej niż dwie minuty.
Szybko doszukałem się jego sensu, jakim była w tym przypadku zwykła ironia i przerysowanie. Wykorzystałem jednak cały przysługujący mi czas na obmyślenie konkretnego planu mojego wywodu, opartego oczywiście o kryteria oceniania, które wcześniej dość wnikliwie przeanalizowałem.
Przemyślałem, o czym powiem, do czego nawiążę, a czego sobie daruję – w tym przypadku najważniejsze było dla mnie to, żeby nie popełnić błędu związanego ze znajomością danej lektury. Swojej pamięci niespecjalnie ufam, a czytanie lektur, które omawiałem, ograniczało się do przesłuchania i przeczytania kilku streszczeń – tym bardziej musiałem więc na to uważać.
Skoro i tak uczęszczacie na lekcje, warto je dobrze przepracowywać.
Wiem, że ciche rozmowy z kolegą z ławki mogą być nieco ciekawsze, ale naprawdę – dzięki aktywnym uczestnictwie w lekcji, można oszczędzić mnóstwo czasu.
Pomijając już aspekty takie jak bycie zauważonym przez nauczyciela, czy możliwość zdobycia dodatkowych ocen za aktywność, przede wszystkim możecie zdobyć wiedzę, często wystarczającą do pisania sprawdzianów na dość dobre oceny.
Podczas swojej szkolnej edukacji, miałem kilku kolegów, którzy w ogóle nie uczyli się w domu, a jednak zawsze dostawali dość dobre oceny. Ci sami koledzy, gdy próbowałem pogadać z nimi podczas lekcji, zawsze potrafili powiedzieć mi, żebyśmy przełożyli rozmowę na przerwę. To naprawdę działało i do dziś darzę ich za to dużym szacunkiem.
Nie będę Was oszukiwał. Za czasów szkolnych uwielbiałem prokrastynację.
Gdy przychodził „ostatni dzwonek” i orientowałem się, że najwyższy czas zacząć się uczyć, potrafiłem robić to dosłownie wszędzie. Te metody stosowałem później też do uczenia się tak, by nie uczyć się w domu.
W latach szkolnych wychodziłem z założenia, że czas na naukę mam w szkole, a po zajęciach mam czas dla siebie.
Jak zatem uczyłem się w poza domem?
Przede wszystkim dojeżdżałem do szkoły. Oznaczało to, że łącznie z czekaniem na lekcje, z podróżą do szkoły autobusem i pieszym spacerem z przystanku, miałem średnio godzinę przed i godzinę po lekcjach. To dwie godziny dziennie, które wykorzystane na naukę „przy okazji”, potrafiły przynieść ogromne efekty.
Zawsze starałem się robić notatki. Jako że miałem dość kiepski charakter pisma i byłem cholernie leniwy, często moje „robienie notatek” polegało na zadawaniu dwóch pytań:
„Hej, X. Masz może notatki do tego sprawdzianu z polskiego?”
„To świetnie, podzieliłabyś się ze mną? Zrobiłbym im tylko zdjęcie :D.”
Wygrzebałem gdzieś swoje stare notatki (słówka z języka hiszpańskiego). Jako tako się z tego odczytywałem. Polecam zakreślacz, który trochę pomagał się w tym odnajdywać.
Sposób dość specyficzny, ale korzystałem z niego przez wiele lat. Miałem to szczęście, że mieliśmy w klasie dość dobre relacje i tego typu pomoc nie była dziwna. Tak czy siak, notatki można sporządzić też samemu – czasami zdarzyło mi się zrobić swoje własne i również się nimi dzieliłem.
Nie ma oczywiście nic złego w nauce z samej książki, ale skondensowana, bardziej istotna wiedza w postaci notatek, sprawdzała się u mnie znacznie lepiej.
Takie notatki czytałem chociażby w autobusie. Uczyłem się zawsze partiami, punkt po punkcie, akapit po akapicie, lub w przypadku słówek, po 10 słówek (co jakiś czas powtarzając całość). Sprawdzało się to naprawdę wyśmienicie.
Mój sposób na naukę słówek, wierszy i tego typu rzeczy:
Jeżeli musiałem nauczyć się po prostu jakiegoś tekstu lub zestawu słów, miałem naprawdę dobry sposób na naukę przy okazji. Ustawiałem sobie zdjęcie z danym tekstem na tapetę w telefonie i zawsze zerkałem na niego tuż po odblokowaniu urządzenia. Oswajałem się z tym, co bardzo pomagało mi w nauce.
Wspominałem też o nauce podczas spacerów. Ale jak? Przecież chodzenie z kartką tekstu byłoby cholernie uciążliwe!
Zgadzam się, dlatego chodziłem ze słuchawką (chodząc pieszo, zawsze zostawiam jedno ucho wolne, żeby słyszeć nadjeżdżające pojazdy).
Chyba nawet przed „erą” smartfonów, większość telefonów była wyposażona w dyktafon. Wystarczyło nagrać swój głos czytający jakiś tekst, a później zapętlić nagranie i słuchać go podczas spacerów, kąpieli – czy czegokolwiek innego, gdzie nie musimy się przesadnie skupiać, ale z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie czytać. Wiem, że sposób może wydawać się dziwny i nie każdemu przypadnie on do gustu, ale korzystałem z niego przez wiele lat i u mnie naprawdę działał.
Szkolne przedmioty są różne, więc nie każdy sposób z tego wpisu zadziała z każdym z nich.
W przypadku matematyki, słuchanie pliku dźwiękowego z wyrecytowanymi wzorami, mogłoby niewiele nam pomóc.
Najlepsza może okazać się więc zwykła praktyka.
W książkach można znaleźć zazwyczaj wiele przykładów dla danych zagadnień, a prawdopodobnie jeszcze więcej znajdziemy ich w internecie.
Po zapoznaniu się ze wzorem wystarczy rozwiązywać te zadania samemu, wzorując się ewentualnie na przykładzie poprzez analogie. Doświadczenie pokazało mi, że samo oglądanie matematycznych kanałów na YouTube na niewiele zdawało się bez praktyki. Choć wydawało mi się, że rozumiem – gdy miałem zrobić coś samodzielnie, sprawa nie wyglądała aż tak dobrze.
Ucząc się matematyki, po prostu staraj się wykonywać jak najwięcej zadań samodzielnie. Tak samo działa to np. z programowaniem. Ciężko tu nauczyć się teorii od kogoś bez podjęcia własnych prób.
Jeżeli miałbym wymienić kilka najbardziej wartościowych książek, z jakimi zetknąłem się w życiu, jedną z nich z pewnością byłby The Slight Edge, autorstwa Jeffa Olsona. Sekret drobnych aktywności i zdyscyplinowanej, długotrwałej pracy potrafi przynieść ogromne efekty, w dodatku średnio odczuwalnym kosztem.
Załóżmy, że za tydzień mamy ważny sprawdzian z historii. Materiału jest dość sporo, ale z drugiej strony – tydzień to też niemało czasu.
Jeżeli pouczylibyśmy się do tego sprawdzianu przez pół godziny każdego dnia, wyjdzie nam 7 * 0,5 = 3,5 godziny łącznej nauki.
Ucząc się codziennie po trochę, wiedza najprawdopodobniej nieco lepiej poukłada się nam w głowie.
Gdybyśmy podeszli do tego jednak alternatywnie i chcieli wykonać całą tę pracę na ostatnią chwilę – pomijając, że stracilibyśmy na to pewnie cały wieczór – musielibyśmy przyswoić całą wiedzę „za jednym razem”. Nie wiem, jak Ty, ale osobiście, choćbym był zainteresowany tematem – nie potrafiłbym usiedzieć ponad trzech godzin jednego dnia przy nauce historii w pełnym skupieniu.
Jako ludzie z reguły lubimy odwlekać niezbyt przyjemne rzeczy na ostatnią chwilę, warto się nad tym zastanowić i spróbować zmienić swoje podejście.
Być może kiedyś słyszeliście o nauce poprzez skojarzenia. Całkiem możliwe, że pomyśleliście wtedy o tym, co ja – zejdzie mi jeszcze więcej czasu na ich szukanie, niż na samą naukę.
Zgadza się, jeżeli będziecie szukać ich na siłę, pewnie tak będzie.
Niemniej, skojarzenia mogą bardzo przydać się w nauce, szczególnie trudnych słów. Jeżeli obcojęzyczny wyraz, przypomina Wam jakiś inny, znajomy – spróbujcie ułożyć z jego wykorzystaniem jakieś zdanie, lub zwrot, który pozwoli Wam zapamiętać znaczenie.
Ten punkt z pewnością dla wielu z Was będzie tym najfajniejszym.
W jakiejkolwiek pracy umysłowej, gdzie liczy się koncentracja i zrozumienie, przerwy są niezwykle istotne. Tak zwany świeży umysł potrafi zdziałać cuda. Osobiście nie stosowałem tej metody przy nauce, bo i zbyt dużo się nie uczyłem. Dziś jednak na co dzień pracuję właśnie w ten sposób.
Przy programowaniu wiele razy złapałem się na tym, że przez kilka godzin nie potrafiłem rozwiązać jakiegoś problemu. Siedziałem bez najmniejszej przerwy, na siłę próbując dopiąć swego. Gdy zrobiłem sobie krótką pauzę i wróciłem do komputera właśnie z tym „świeżym umysłem” – udawało mi się. Wielu moich kolegów po fachu również potwierdza, że bardzo często zdarzają im się podobne sytuacje.
Jeżeli uczycie się dużo, jednym ciągiem – dajmy na to, przez dwie godziny bez przerwy, albo dłużej – spróbujcie zadbać o przerwy, najlepiej aktywne. Przykładowo jakiś spacer, czy drobne ćwiczenia fizyczne.
Powrót do nauki po chwili oderwania powinien pomóc Wam w utrzymaniu lepszej koncentracji. W rezultacie, pomimo tego, że teoretycznie „stracicie” te kilkanaście, może kilkadziesiąt minut – większa koncentracja powinna to wynagrodzić łatwiejszym przyswajaniem kolejnych porcji wiedzy. Możecie też zainteresować się metodą Pomodoro i uczyć się np. w systemie 50 minut nauki/10 minut przerwy.
Cieszę się, jeżeli udało Wam się dobrnąć aż tutaj. Liczę na to, że przedstawione przeze mnie sposoby zainspirują Was w jakiś sposób do zmiany przynajmniej części swoich nawyków.
Mam nadzieję, że uda Wam się dzięki temu zdobywać lepsze oceny, a przede wszystkim, robić to mniejszym kosztem.