Znam mnóstwo ludzi, którzy starają się żyć spontanicznie. Z dnia na dzień, nigdy nie planując niczego na wyrost.
Z drugiej strony, znam też takich, którzy planują wszystko na najbliższe kilkadziesiąt lat, tak jakby chcieli przeżyć całe życie według konkretnie wytyczonego scenariusza.
Oba podejścia są równie głupie.
Choć zdecydowanie bliżej mi do tej drugiej grupy, nie jestem zwolennikiem ani jednej, ani drugiej metody. W tym wpisie pokażę, w jaki sposób od lat planuję swoją przyszłość, zachowując przy tym zdrowy rozsądek.
Planowanie swojego dnia polecam zacząć od wypisania wszystkich czynności, które masz zamiar wykonać.
Jeżeli chcesz zachowywać produktywność, wypisz ich nawet więcej, niż jesteś w stanie zrobić. Zbyt szybko opróżniona lista potrafi nieźle rozleniwić albo po prostu spowodować niepotrzebny zastój.
Jaki jest sens wypisywania większej liczby zadań? Te, które zostaną, można przecież przełożyć na kolejny dzień, a mając zaplanowanych więcej zadań, niż jesteś w stanie wykonać, prawdopodobnie unikniesz sytuacji, w których zrobisz „wszystko” i nie będziesz wiedział, co masz robić dalej.
Gdy planowałem mało zadań, zwykle robiłem je dość szybko, a przez resztę dnia udawałem, że coś robię, żeby wypełnić czas przeznaczony na pracę. Często bywało też tak, że ociągałem się za dnia, bo podświadomie wiedziałem, że i tak ze wszystkim bez problemu zdążę do tej ~16. To nie miało najmniejszego sensu.
Najważniejsze jest ustalenie priorytetów.
Jeżeli coś jest pilne i ważne, umieść to na samej górze. Jeżeli może poczekać – odpowiednio niżej. Zawsze sortuj swoje zadania od najważniejszego do tego, na którym zależy Ci najmniej lub tego, które jest najmniej pilne.
Pamiętaj: bądź ze sobą szczery i najniżej umieść te zadania, które naprawdę mogą poczekać. Niestety lubimy odkładać w czasie przede wszystkim mało przyjemne czynności, a w praktyce zrealizowanie ich na samym początku dnia z reguły jest znacznie łatwiejsze i daje całkiem niezłego kopa na później.
Udało Ci się wypisać listę zadań? Super.
Być może masz na niej takie zadania, które wydają się szczególnie wymagające lub są opisane zbyt ogólnie.
W takiej sytuacji zawsze polecam rozbicie ich na kilka mniejszych podzadań, chociażby w postaci dodatkowej checklisty.
To znaczy, do zadania „kupić laptopa”, zrób sobie kilka małych podzadań, jak na przykład:
Większe sprecyzowanie zadań z pewnością pochłonie trochę czasu, ale oprócz samej satysfakcji płynącej z odznaczania kolejnych zrobionych rzeczy, pozwoli nam znacznie lepiej zorganizować pracę.
Dzięki dokładniejszej liście trudniej jest pogubić się w swojej pracy, a co za tym idzie, trudniej coś zepsuć.
Co więcej, częstsze odhaczanie zadań może dać nam dopaminowy bodziec, napędzający nas do dalszej pracy (działanie na układ nagrody).
Mając dokładnie rozpisane zadania, znacznie łatwiej jest też wrócić do nich po przerwie, bo nie będziemy musieli się przesadnie zastanawiać, na czym to ostatnio skończyliśmy.
Jeżeli jesteś freelancerem i nikt nie narzuca Ci godzin pracy, tak czy siak zachęcam Cię do tego, żebyś narzucił je sobie samemu.
Dzięki konkretnie wyznaczonym godzinom pracy będzie Ci trudniej od niej uciekać, co pozytywnie przełoży się na Twoją produktywność. Jeśli chcesz, możesz się wspomagać metodą Pomodoro i robić sobie przerwy, które nie będą przesadnie naruszały Twojego harmonogramu.
Zaplanuj sobie, ile czasu chcesz pracować, w które dni i wyznacz sobie w kalendarzu odpowiadające temu bloki. Jeśli pracujesz przed komputerem, dobrym pomysłem jest też zablokowanie w tych godzinach dostępu do Twoich ulubionych stron rozrywkowych i programów, które Cię rozpraszają.
Ja zazwyczaj od rana do 16 blokuję sobie dostęp do rozpraszających mnie stron i gier oraz trzymam telefon w szafie. Dzięki temu wiem, że mam czas na pracę i nic mnie niepotrzebnie nie rozprasza, ani nawet nie korci, żeby skończyć wcześniej.
Jeżeli Twój cel ma konkretnie wyznaczony termin, w którym chcesz go zrealizować, upewnij się, czy jest to w ogóle możliwe.
Czasami lepiej niedoszacować swoich możliwości i pozytywnie się zaskoczyć, niż srogo rozczarować się efektami gorszymi od tych, które zaplanowaliśmy.
Jeżeli uznasz, że realizacja danego celu będzie bardzo czasochłonna i wyjdzie Ci na przykład dwa lata bardzo intensywnej pracy, zastanów się, czy w ogóle Ci się to opłaca i przede wszystkim, czy na pewno wytrwasz w tym tyle czasu bez zmiany kierunku.
Spora część osób, które wyznaczają sobie długoterminowe cele, robi to dość bezmyślnie. Wyznaczają sobie cele, na których realizację nie mają większego wpływu.
Przykładowo, ktoś może wyznaczyć sobie cel: „W przyszłym roku założę kanał na YouTube i zdobędę na nim co najmniej 10 000 subskrybentów”.
Brzmi to całkiem fajnie, ale lepiej zrobi osoba, która wyznaczy cel: „W przyszłym roku założę kanał na YouTube i wrzucę na niego co najmniej 52 filmy”.
Druga osoba będzie miała niemalże pełną kontrolę nad osiągnięciem swojego celu, a wykonana dobrze praca, tak czy siak, będzie mogła przełożyć się na oczekiwane efekty w postaci subskrybcji.
Pierwsza z kolei może być bardzo zdemotywowana, gdy po pół roku okaże się, że ma na kanale raptem 200 subskrybcji, a minęła już połowa czasu.
Oczywiście możesz wyznaczać sobie cele, które nie zależą w pełni od Ciebie (np. wyżej wspomniana liczba subskrybcji, czy miesięczne zarobki). Pamiętaj jednak, żeby nie wyznaczać sobie do takich celów żadnych terminów, bo nie jesteś w stanie ich przewidzieć. Zamiast tego, określ, co dasz od siebie, aby taki cel zrealizować. Na przykład: będziesz wrzucał jeden nowy film tygodniowo albo codziennie popracujesz przez godzinę nad swoim projektem pobocznym.
Łatwo jest zaplanować karierę w branży muzycznej i aktorskiej, jednocześnie myśląc na przykład o zdobyciu kiedyś tam pucharu czterech skoczni w skokach narciarskich.
Dodanie tych wszystkich rzeczy do listy zadań zajmie Ci pewnie nie więcej niż kilka minut. Problem w tym, że w rzeczywistości ciężko będzie to zrealizować jednemu człowiekowi. Chcąc być w jakiejś konkurencyjnej dziedzinie na samym szczycie – zwykle trzeba się jej naprawdę mocno poświęcić.
Piszę o tym nie bez powodu.
Sam jestem jednym z tych pomysłowych i „ambitnych” gości, którzy najchętniej zabraliby się niemal za wszystko, co się da. Prawda jest jednak dość brutalna – nie każdy jest w stanie zostać Leonardo da Vinci naszych czasów. Czasy mamy, jakie mamy, a konkurencja jest naprawdę ogromna.
Dla przykładu: jestem wielkim fanem Formuły 1. Kierowcy poświęcają mnóstwo czasu na między innymi takie „głupoty” jak poprawianie swoich mięśni szyi. Serio. W internecie jest nawet gdzieś filmik, na którym Fernando Alonso zgniata swoją szyją orzecha. Wszystko po to, żeby mniej odczuwać przeciążenia w zakrętach. Przypuszczam, że inne dyscypliny sportowe, czy w sumie jakiekolwiek inne, konkurencyjne dyscypliny są wcale niemniej skomplikowane.
Z tego też powodu warto oszacować, ile pracy będziemy musieli włożyć w realizację danego celu. Jeżeli to cel finansowy, czy na pewno nam się to opłaci? Czy na pewno będziemy chcieli przez X czasu koncentrować się właśnie na tym celu rezygnując z wielu innych możliwości?
Jeżeli masz jakiś cel, który jest naprawdę trudny do zrealizowania, albo co gorsza – masz średni zapał, żeby go zrealizować, pomyśl o tym, żeby się jakoś za to nagrodzić.
Wypisz cel razem z konkretną nagrodą za jego osiągnięcie.
To potrafi naprawdę zmobilizować. Parę lat temu wypisałem sobie 28 swoich długoterminowych celów.
Nie mają one wyznaczonych dat realizacji, ale są dość ambitne i sprecyzowane. Nie każdy z nich był dla mnie jakiś super pociągający, ale zawsze dopisywałem sobie do nich jakąś drobną, miłą nagrodę – przyznam szczerze, że nieraz mnie to całkiem nieźle zmotywowało, dzięki czemu dziś już 6 z 28 celów udało mi się zrealizować – a wierzcie mi lub nie, ale gdy je wypisywałem, wcale nie byłem przekonany, czy na pewno dam radę.
Przykładowo, jeżeli wstydzisz się swojej figury na plaży, możesz wyznaczyć sobie cel „wrócić do normalnego BMI” i wyznaczyć sobie w nagrodę za jego realizację w postaci tygodniowego wyjazdu nad morze.
Parę lat temu zacząłem się odchudzać.
W przeszłości zabierałem się za to kilka razy, ale bez większych rezultatów.
Tym razem podszedłem do tematu podobnie: bez mentorów i dietetyków, bez skomplikowanych ćwiczeń, i bez zmiany swoich „nawyków żywieniowych”.
I wiesz co? Schudłem ponad 20 kilogramów. Czy dużo, czy mało – nie mnie oceniać. Osobiście jestem zadowolony, bo podobno lepiej wyglądam, a już na pewno lepiej się czuję. Nie piszę tego jednak po to, żeby się poprzechwalać.
W przeciwieństwie do swoich poprzednich prób zacząłem regularnie się ważyć i codziennie śledziłem swoje postępy. Wiem, że ważenie się codziennie może wydawać się niemałym wariactwem, ale naprawdę – niesamowicie mnie to motywowało. Wagę każdego dnia zapisywałem w specjalnej aplikacji, a co 10 kilogramów robiłem sobie zdjęcia (mam więc zdjęcie z początku, pierwszych dziesięciu kilogramów na minusie, jak i pierwszych dwudziestu). Gdy nie miałem ochoty na swoje codzienne spacery lub chciałem solidnie się obeżreć – spoglądam sobie na zdjęcie zestawiające moje sylwetki, a także na wykres. Nie musiałem się dłużej zastanawiać czy takie „wyrzeczenia” mają sens, bo efekty były widoczne gołym okiem.
Gdy próbowałem odchudzać się na oko, tym samym okiem nie potrafiłem dostrzegać efektów.
Dzięki liczbom i zdjęciom z różnych okresów byłem w stanie zauważyć realną, sporą różnicę.
Czasami zdarzało się też tak, że zamiast schudnąć – przytyłem przez jakiś okres np. dwa kilogramy – wtedy wiedziałem, że najprawdopodobniej pizza w zeszły weekend wcale nie była najlepszym pomysłem.
Nie ważne co robisz, jeżeli robisz to w długim terminie, spróbuj śledzić postępy. W najlepszym wypadku doda Ci to trochę motywacji do dalszej pracy, w najgorszym zwróci uwagę na problem, dzięki czemu szybciej zorientujesz się, że coś być może idzie nie do końca tak, jak powinno.